I znów z Krzyśkiem... Zaczęliśmy znanymi już dróżkami za EC4, a późnej na ślepo jechaliśmy w pole i w las... ;) Wylądowaliśmy niedaleko zakładu taboru na Olechowie (lokomotywa :)), górą przez kładkę i dalej w las... Później lasów zrobiło się więcej, dróg polnych całe mnóstwo, dorożki, kucyki, stadninki... Wyjechaliśmy w Wiśniowej Górze, skąd właściwie wracaliśmy cały czas wzdłuż Kolumny, stamtąd na Młynek, przy którym - prawdopodobnie przejeżdzając po odkłamkach butelki zostawionych przez jakiegoś kretyna - przebiłem dętkę. (Nawet jakbym miał zapasową, nie miałbym pompki...) Ostrzegający w poprzednim wpisie wiedział, co mówił. Z młynka wracałem więc pieszo, dziękując Bogu, że stało się to jednak kilka, a nie kilkanaście/dziesiąt kilometrów od domu.
Najpierw wyruszyłem ostatnio odkrytymi "bezdrożami za EC4", tym razem skręcając nieco inaczej, ale niestety znów trafiając mniej wiecej w te same miejsca ;-) Dotarlem na Wiskitno, Stare Chojny, objechalem Carrefour dookoła i znów wbiłem się w jakieś polne i "górzyste" tereny ;) Stamtad poniosło mnie na Młynek, później Lodową do domu... ...a później z jioblem i maoam na północ :) Okolice uniwersyteckie, Arturówek... :) i droga do domu.
Objechałem EC4 od mniej znanej strony :-) Zboża smagające ramiona przy 40km/h to jest to :-) #wstydliwewyznania Chyba po raz pierwszy mam AVG 20km/h...
Tym razem mimo dobrej pogody stawiło się grono jeszcze mniejsze... 4-osobowe. Z Pasażu Schillera przez Park Poniatowskiego (hm, za długo nie szalałem na rowerze by mieć odwagę na poważniejsze hopki, niedobrze ;P Ba, na tym rowerze w ogóle tego typu numerów nie odwalałem i nie wiem, czy by je zniósł sensownie ;)), Park na Zdrowiu, Lunapark... (też park, nie? :D) i wylądowaliśmy na dłużej u koleżanki ;-). Droga powrotna przez Doły, gdzie porzuciliśmy Justynę. ;P
Po raz pierwszy wybralem sie na Rudzka Gore, po sprawdzeniu na Google gdzie to wlasciwie jest ;-) Widoki świetne, pogoda dopisała, a słońce wyglądało wspaniale... Tylko od gapienia się weń miałem problem z widzeniem później :)
Paradoksalnie, łatwiej było wjechać na górę niż zjechać i się nie zabić... (tylny hamulec to fikcja, a na hopkach lecę na twarz :D)
Po kilku latach kolejny klasowy wypad rowerowy :) Wprawdzie stawiła się nas tylko siódemka, ale i tak z pewnością bardzo udany. Z Pasażu Schillera wyruszyliśmy na Łagiewniki, tam rozbijaliśmy się po lasach i pustkowiach, wpadliśmy do delikatesów w Grabinie (www.grabinka.pl :)) Było kilka ciężkich podjazdów - zwłaszcza, że nie mogę zrzucić z przodu na najmniejszą tarczę (28 ząbków bodajże), ale dałem radę i ogólnie jestem zadowolony i mógłbym więcej :)